Nadwrażliwość na płeć, czyli czemu podkochujemy się w wolności
Che Guevara – zanim pośmiertnie oddał twarz t-shirtom dla zbuntowanych
nastolatków – był krwawym rewolucjonistą. W duecie z Fidelem Castro odciął od
świata i Kubę, i samego siebie. A następnie uwierzył, że pokazał Amerykanom,
gdzie raki zimują.
Rak amerykański, prawidłowo nazywany pręgowatym, swego czasu
opanował dwie trzecie terytorium Polski. Nie ma w tym nic dziwnego – temu osobnikowi
w zaraczaniu pomagał nie tylko odpowiedni klimat, lecz także polski człowiek.
W Polsce między wodami licznie zamieszkałymi przez stawonogi
zlokalizowanych jest 2478 gmin. Wszystkie mają problem z przemocą i zapewne
każda z nich ma swojego Che Guevarę: podobno bardzo wrażliwego chłopaka, który
jeszcze nie wie, czy skończy studia medyczne, czy jednak w miejsce stetoskopu
wybierze broń innego kalibru. Owszem, gmina gminie nierówna, a więc i potencja
przemocy bywa w nich różna. Tym bardziej trzeba szukać jej wspólnych cech i
próbować stadnie ujarzmiać. A przynajmniej złowić w jedną sieć.
W Antyprzemocową Sieć Kobiet (ASK) wpadł raport z badań nad
lokalnymi programami przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Wynika z niego, że jest
źle. Nawet ONZ niepokoi się "powszechnym występowaniem w Polsce przemocy wobec
kobiet oraz brakiem kompleksowej strategii mającej na celu wyeliminowanie
wszelkich form uwarunkowanej płcią przemocy wobec kobiet”. Ale co
z tego, że ONZ martwi się o polskie kobiety, skoro Polska o Polki się nie
martwi?
Że Polska to (także) Polki – wiadomo. Tylko jak wytłumaczyć
Polce-urzędniczce, że jej własny los zależy od potraktowania serio samej
siebie? Przecież sprawa jest jasna: przemoc w rodzinie polskiej ma się dobrze,
szczególnie wobec kobiet; aby przemocy się pogorszyło, trzeba zacząć mówić o
tym, że krwiaki i siniaki to pagony pań.
Tylko że mowa o płci siniaków jest - ale raczej przypomina monolog i na pewno nie wagin. Niemniej przemawiają nawet akta. W 2014 r. na przykład Pełnomocnik Rządu do Spraw Równego Traktowania zlecił przygotowanie raportu "Odmowy wszczęcia i umorzenia postępowań w sprawach o zgwałcenia popełnione po zniesieniu wnioskowego trybu ścigania". Ponieważ tytuł tego dokumentu mówi sam za siebie, spróbujmy oddać głos paniom.
Ale gdy panie mówią same za siebie, to debatują z milczeniem. Bo jak zareagować na fakt, że jedna trzecia europejek, które przyznają, że zostały zgwałcone przez swoich partnerów, wyznaje, że została zgwałcona przez swojego partnera co najmniej sześć razy? I to wcale nie zmienia faktu, że co dwudziesta z nas, europejek, w ogóle została zgwałcona.
Wbrew pozorom pomocą ofiarom przemocy zajmuje się wiele osób. Mają nie lada oręż: prawo normatywne. Zobowiązuje ono na przykład wszystkie jednostki samorządu terytorialnego (a wiec także gminy położone wśród amerykańskich raków) do prowadzenia lokalnych programów przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Nawet rząd polski w uchwale z 29 kwietnia 2014 r. przyznał, że: "Nie budzi wątpliwości fakt, że zadaniem państwa jest zatem ochrona rodziny przed zagrożeniami płynącymi z zewnątrz i wewnątrz, w tym zwłaszcza przed przemocą ze strony osób najbliższych". A jednak z faktu tego wynika coś dziwnego – i niepokojącego autorki raportu ASK: "(…) w niewielu przypadkach gromadzone dane, diagnoza, a następnie działania uwzględniały płeć sprawców i osób doświadczających przemocy, mimo że takie statystyki istnieją i są dostępne".
Tylko że mowa o płci siniaków jest - ale raczej przypomina monolog i na pewno nie wagin. Niemniej przemawiają nawet akta. W 2014 r. na przykład Pełnomocnik Rządu do Spraw Równego Traktowania zlecił przygotowanie raportu "Odmowy wszczęcia i umorzenia postępowań w sprawach o zgwałcenia popełnione po zniesieniu wnioskowego trybu ścigania". Ponieważ tytuł tego dokumentu mówi sam za siebie, spróbujmy oddać głos paniom.
Ale gdy panie mówią same za siebie, to debatują z milczeniem. Bo jak zareagować na fakt, że jedna trzecia europejek, które przyznają, że zostały zgwałcone przez swoich partnerów, wyznaje, że została zgwałcona przez swojego partnera co najmniej sześć razy? I to wcale nie zmienia faktu, że co dwudziesta z nas, europejek, w ogóle została zgwałcona.
Wbrew pozorom pomocą ofiarom przemocy zajmuje się wiele osób. Mają nie lada oręż: prawo normatywne. Zobowiązuje ono na przykład wszystkie jednostki samorządu terytorialnego (a wiec także gminy położone wśród amerykańskich raków) do prowadzenia lokalnych programów przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Nawet rząd polski w uchwale z 29 kwietnia 2014 r. przyznał, że: "Nie budzi wątpliwości fakt, że zadaniem państwa jest zatem ochrona rodziny przed zagrożeniami płynącymi z zewnątrz i wewnątrz, w tym zwłaszcza przed przemocą ze strony osób najbliższych". A jednak z faktu tego wynika coś dziwnego – i niepokojącego autorki raportu ASK: "(…) w niewielu przypadkach gromadzone dane, diagnoza, a następnie działania uwzględniały płeć sprawców i osób doświadczających przemocy, mimo że takie statystyki istnieją i są dostępne".
Jak to możliwe, że w tym samym kraju – w którym w kacie widzi
się winę, a nie płeć – powszechnie straszy gender, a różność między płciami
stoi na barykadach, tak jak niegdyś stała wolność, uprzednio wywiódłszy tam
ludzi?
Jak to możliwe, że ci sami ludzie w jednych sprawach tak
mocno zauważają swoją płciowość, a w innych – nie widzą jej wcale?
Skąd ta potrzeba weryfikowania płci tam, gdzie ktoś chciałby
o niej zapomnieć dla własnego szczęścia, i ta łatwość ignorowania płci, gdy
chodzi o czyjeś nieszczęście?
Ten węzeł gordyjski da się rozwiązać bez cesarskiego cięcia:
wystarczy zrozumieć, że wcale nie o płeć tu chodzi, ale o wolność i jej
barykadowanie.
Nie ma co negować faktu: ogromna część naszej wolności jest
wolnością negatywną. Tyle dobrego, że daje nam ona wolność od niektórych
zobowiązań podatkowych, od zamykania niewygodnych sądów dla wygodnych polityków
albo od ingerencji samozwańczych szeryfów w intymne skrawki życia.
I w sumie nie ma co się smucić: niemało jest w nas wolności
pozytywnej. Mamy wolność do wybrania sobie nazbyt wygodnych polityków, do
musztrowania niemusztrowanych sądów i do gromadzenia się, gdy prędcy szeryfowie
coś zbyt prędko postanowią.
Czasami zdaje się, że czasy się zmieniły i dziś wolność
wiedzie ludzi co najwyżej w marchewkowe pole. Ale przecież nie jest źle.
Dotrwaliśmy jakoś do dwudziestego pierwszego wieku, chociaż wcale nie było
takie pewne, że nam się uda. O ironio, to właśnie wojsko (amerykańskie, oczywiście)
– przez które wiele razy mogło nam się dotrwać nie udać – dało nam cywilizacyjną
maskotkę: internet.
Tyle w tej laleczce z miss universe, co z Predatora. Tyle z
Dawida, co z Goliata. I tyle przelewa się w niej elektronicznego autorytaryzmu,
co elektronicznej demokracji. Pytaniem pozostaje, jak z tą pieniącą się
wolnościową kąpielą nie wylać cyfrowego dziecka.
A skoro mowa o dzieciach - proponuję sobie i pozostałym dorosłym wziąć za rogi analogową informację o tym, że: "Dyskryminacja w szkołach ma miejsce nie tylko w relacjach rówieśniczych, lecz także ze strony nauczycielek i nauczycieli. Powszechność zjawiska jest potęgowana przez bierną postawę kadry pedagogicznej (...)".
A skoro mowa o dzieciach - proponuję sobie i pozostałym dorosłym wziąć za rogi analogową informację o tym, że: "Dyskryminacja w szkołach ma miejsce nie tylko w relacjach rówieśniczych, lecz także ze strony nauczycielek i nauczycieli. Powszechność zjawiska jest potęgowana przez bierną postawę kadry pedagogicznej (...)".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz