Po co nam wieś, czyli deficyt świadomych matek
Podobno w Izraelu są koszerne miasta, a w nich żyją koszerni
ludzie, którzy nie tolerują niekoszerności. Brzmi jak bajka o żelaznym wilku?
fot. Martyna Wilk |
Historie miejskiego życia pełne są takich opowieści – nikt nic
nie widział, ale wszyscy wiedzą, jak było. Ba, w miastach nie brakuje też
futurologów – oni nie muszą „być obecni” ani „brać udziału”, bo i tak wiedzą,
jak będzie. To drugie podejście chyba dobrze tłumaczy przebieg marszu z okazji Dnia Świadomej Matki zorganizowanego 22 maja przez Dziewuchy Dziewuchom Wrocław. Wydarzenie dotyczyło prawa Polek do legalnej aborcji.
„No Woman, No Kraj”, „Maszerujemy po równość”, „Rodzicu,
bądź odpowiedzialny – płać alimenty”, „Antykoncepcja to też leczenie” – to
niektóre z haseł wrocławskiego marszu. Do wydarzenia zaproszeni byli wszyscy
chętni, przede wszystkim jednak członkinie i członkowie facebookowej grupy Dziewuchy
Dziewuchom Wrocław liczącej przeszło trzy tysiące osób. Frekwencja na marszu zawiodła
organizatorki – pojawiła się może setka uczestników.
Skąd tak małe zainteresowanie tematem dotyczącym życia (lub śmierci) i zdrowia co drugiej osoby w Polsce? Czy polskie kobiety planują
życzeniowym myśleniem „mnie to nie dotyczy”, sprawić, że
zachodzenie w ciążę i towarzyszące temu komplikacje nie będą ich problemem? A może myślą, że wystarczy
zamknąć oczy, by rzeczywistość zniknęła, jak potwór spod dziecięcego łóżka?
fot. Martyna Wilk |
Ale z drugiej strony: czy na pewno kilkadziesiąt osób maszerujących przez
miasto w obronie praw kobiet to mało? A może jest to
wystarczająco duża grupa, aby mogła skutecznie wyrazić swoje przekonania? I zachęcić innych – na przykład gapiów – by przyjrzeli się rzeczywistości, której dotąd
nie znali.
Psy na przykład, nie znały do niedawna książek. Było,
minęło. W ramach projektu Dzieci czytają książki psom w schroniskach – dzieci
czytają książki psom w schroniskach! Ta niespotykana akcja to nie tylko sposób
na ukojenie nerwów trzymanych w klatkach zwierząt, lecz także iście
międzygatunkowa lekcja obywatelskości. Lekcja nie tylko oryginalna, lecz także
potrzebna, bo wciąż bardzo łatwo zapominamy o potrzebach innych (zarówno
zwierząt, jak i ludzi), a co za tym idzie – nie dostrzegamy tego, że są nam
niezbędni.
Na tę niezbędność uwagę próbował zwrócić Łukasz Brodziak – zastępca przewodniczącego Rady Miejskiej w
Pieńsku. Uważa on, że inteligentne miasta to pojęcie, które należy zastąpić
sformułowaniem smart communities. Jest też przekonany, że smart cities w Polsce
pozostaną mrzonką, jeśli rozwijając tę koncepcję, zapomnimy o gminach wiejskich
i wiejsko-miejskich.
Swoje stanowisko Łukasz Brodziak wyraził podczas Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej Smart City, która odbyła się 20 maja 2016 r. na Wydziale
Prawa i Administracji UAM. Niektórzy słuchacze prelekcji próbowali zdyskredytować postawioną przez niego tezę. Upierali
się, że koncepcja smart cities z założenia odwołuje się wyłącznie do
aglomeracji miejskich – bo tylko w nich mogą zajść procesy, które są
nieodzownym elementem inteligentnych miast.
Myśląc poważnie o ludziach, z
takim myśleniem muszę się nie zgodzić.
Po pierwsze, urodziłam się we Wrocławiu i żyję we Wrocławiu.
I nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak to miasto wyglądałoby bez przyjezdnych,
którzy tutaj odnajdują swój dom.
Po drugie, koncepcja smart cities opiera się na sześciu
filarach. Są to: życie, zarządzanie, transport, środowisko, ekonomia i ludzie.
Ludzie, pamiętajcie, że ogromna część dzisiejszych aglomeracyjnych mieszczuchów
to niedawni mieszkańcy wsi i małych miasteczek. A przecież nie da się zbudować
nowoczesnego, inteligentnego miasta bez wspierania rozwoju kompetencji
obywatelskich jego (także przyszłych) mieszkańców. Nie da się także „wymyślić” oczekiwać mieszkańców miast – to właśnie ich trzeba pytać o to, czego chcą od
swojego wielkomiejskiego życia. I właśnie dlatego dla kreowania smart cities
ignorowanie wsi i małych miast nie jest smart.
A smart być warto. Wie o tym Małopolski Instytut Kultury, dlatego
wydał Chłopską Szkołę Biznesu – ekonomiczną grę planszową o rzemieślnikach z XVIII-wiecznego
ośrodka andrychowskiego. Planszówka uczy poprzez zabawę mechanizmów gospodarki
wolnorynkowej i przedsiębiorczości, a także rozwija kompetencje społeczne. Igraszka?
Raczej nie. Edukowanie to przecież podstawa rozwoju każdej społeczności, ale
przede wszystkim takiej, która ma składać się z samodzielnych, myślących obywateli.
Słupska akcja „Dzieci czytają książki psom w schroniskach”
dowiodła niechcący, że społeczeństwo obywatelskie objąć może także zwierzęta.
Umówmy się - będzie wystarczająco dobrze, jeśli będziemy na tyle mało
zezwierzęceni, że na "zwierzęta" w społeczeństwie nie będzie zgody.
Ostatnie zdanie! To zapewne tylko "niezręczność" językowo-stereotypowa, ale zwierzęta są częścią społeczeństwa, bo stosunek do nich jest miarą naszego człowieczeństwa. Oczywiście rozumiem, co miałaś na myśli.
OdpowiedzUsuńA w kwestii uczestnictwa w akcji "Dzień Świadomej Matki"- jestem bardzo rozczarowana :( i smutna. Młode kobiety często dają nam, tym starszym, do zrozumienia, że ich nie rozumiemy, że nasz czas się skończył, inne czasy, inne formy komunikacji; że nie mamy prawa występowac w ich imieniu i sprawach... No to co z Wami, młodymi? Gdzie jesteście? Na FB łatwo, nawet my, "stare", potrafimy klikać; uczymy się i "dostosowujemy". A Wy? Czego chcecie? Jak chcecie o to "coś" walczyć? Dostałyście w spadku demokrację, niedoskonałą, ale z możliwościami zmian i wpływu. Jeśli było Was 100 na 3000 "zdeklarowanych", to znaczy, że Wasze deklaracje nic nie znaczą! To kłamstwo, to lenistwo, to wciąż spychanie problemów na barki Waszych matek, które mają prawo być już zmęczone walką o prawa córek, które w dodatku niczego nie rozumieją.
Dziękuję za uwagę! Zwierzęta w ostatnim zdaniu powinny być ujęte w cudzysłów. Zatem - ujmuję w cudzysłów.
Usuń