sobota, 4 czerwca 2016

Edukacja seksualna na festiwalach

Dorosły poza przestrzenią publiczną, czyli człowiek niedojrzały


Chyba nie lubicie homoseksualistów, tam u was, w Polsce – rzucił w moją stronę sześćdziesięcioletni gej. A potem udawał, że uwierzył, gdy tłumaczyłam mu, iż nie każdy Polak to homofob.

28 maja przez Drezno przejeżdżała parada równości. Znalazłam się na niej zupełnie przypadkowo, ale nie przypadkiem zostałam. Zatrzymały mnie radość, która udzielała się ludziom, oraz poczucie, że świętują wszyscy i nikt nie zamierza tego święta zakłócać.

Marsz wyruszył z placu, na którym po południu miał odbyć się miejski festyn. Muzyka na żywo, plastikowe kubki pełne piwa i wursty – ot klasyczna zabawa na niemiecką nutę.

Architektura Drezna – mimo niebywałej neobarokowej spuścizny – krzyczy komunizmem, a samo miasto, jako stolica Saksonii, kojarzy się dziś przede wszystkim z rasistowskimi zachowaniami względem uchodźców i imigrantów. W tym „neofaszystowskim” świecie
drezdeńskimi ulicami w najlepsze sunęła parada równości. Było gwarno, wesoło, wielobarwnie. Z nieba lał się żar, od Łaby wkradał się przyjemny wiatr, a huczące muzyką platformy pełne lesbijek, gejów i drag queen cieszyły i maszerujących, i gapiów.
fot. Martyna Wilk

Nikt nie wyklinał, nikt nie zamachiwał się kamieniem, nikt nie odsuwał się z pogardą. Tylko ja, jak ciele w malowane wrota gapiłam się na tych ludzi i pojąć nie mogłam, czemu oni potrafią manifestować seksualność bez kontrmanifestacji i burd na ulicach, a my - niekoniecznie.

Najbardziej pozazdrościłam drezdeńczykom czegoś, o czym nie miałam pojęcia: na paradach równości można zbadać się na obecność wirusa HIV i porozmawiać z kompetentnymi osobami o zdrowiu intymnych części swojego ciała. Skoro polskie szkoły mają problem z edukacją seksualną, może powinniśmy stworzyć własne podziemie edukacyjne i promować je na festiwalach? (Czy na polskich paradach równości można spotkać organizacje medyczne, nie wiem; jeśli tak – chapeau bas). Byleby nie rozdawać na festynach z okazji Dnia Dziecka ulotek informujących o tym, że geje piją mocz.

fot. Martyna Wilk

W Polsce wciąż niechętnie przyzwalamy na uliczne manifestacje. Jest w nich zawsze coś podejrzanego. Doszukujemy się drugiego dna, przemycania tajemnych wartości, o których manifestujący głośno nie powiedzą.

I kontrmanifestujemy. To zresztą bardzo dobrze utrwalony mit: Polacy jednoczą się przeciwko czemuś, za czymś – nie potrafią. Tymczasem nic nie potwierdza tego przekonania: „50% badanych uważa, że ludziom łatwiej jest się zorganizować, kiedy są przeciwko czemuś i chcą zaprotestować, a 40% stwierdza, że podjęciu współpracy sprzyja poparcie dla wspólnej idei i chęć wprowadzenia jej w życie” (Raport TNS Polska, s. 12).

Przyzwolenie lub jego brak na manifestowanie różnych opinii w przestrzeni publicznej świadczy o mieszkańcach danego miasta. Nasza gotowość dzielenia wspólnej przestrzeni z tymi, z którymi jesteśmy w światopoglądowym konflikcie, jest wyrazem społecznej dojrzałości. Z tego powodu – o ironio – powodem do dumny dla nas wszystkich jest to, że na jednym skrzyżowaniu podpisy pod projektami swoich ustaw zbierają członkinie i członkowie ruchu Ratujmy kobiety walczący o prawo do nienaturalnego poronienia oraz organizacje chcące całkowitego zakazu aborcji.

Wyrazem społecznej dojrzałości mieszczuchów jest też troska o to, co najbrzydsze, zapuszczone i zaniedbane – a takie są przeważnie stare podwórka pochowane gdzieś między kamienicami i wrzucone w środek blokowisk.

W trakcie czerwcowych II Dni Dostępności Cyfrowej zorganizowanych w katowickim CINiBA przez dr Izabelę Mrochen rozmawialiśmy o wykluczeniu różnych grup społecznych ze świata wirtualnego. Ale przecież ta marginalizacja jest jedynie pokłosiem deprecjonowania ludzi w „realu”. Podczas seminarium swoją prelekcję wygłosił Aleksander Lysko z Regionalnego Instytutu Kultury w Katowicach. Opowiedział o projekcie Mysłowickiego Ośrodka Kultury, który postanowił zrewitalizować obskurne podwórza i zamienić je w miejsca kreowania kultury i pozytywnych relacji międzyludzkich.

Mysłowiccy animatorzy kultury w ramach projektu Odczarowane podwórka miasta Mysłowice 2015 podjęli się zadania karkołomnego: nie narzucali swojej wizji, lecz zachęcali mieszkańców do tego, by sami zaangażowali się w sprzątanie i przemienianie swoich podwórek w zupełnie nową przestrzeń. W efekcie miasto stało się przyjemniejsze, bo ładniejsze. Ale wydarzyło się też coś o wiele bardziej cennego: Mysłowice dowiedziały się, że to właśnie w zapomnianych, zapuszczonych, zapijaczonych i skazanych na dalsze wyniszczanie dzielnicach i społecznościach żyją ludzie gotowi robić wielkie rzeczy dla siebie i innych. Tacy ludzie to liderzy, którzy wcześniej nie mieli okazji zrozumieć, że są przywódcami i swoimi umiejętnościami mogą poprawić jakość życia swoją i osób ze swojego otoczenia. (A że własnych nierozpoznanych liderów ma także Świdnica, miasto przekona się prawdopodobnie już wkrótce podczas realizacji projektu Akcja podwórko.)

Aby jednak żyło się lepiej, trzeba się nie bać być w swoich miastach naprawdę. Angażować się (by sprawy nie toczyły się bez nas), buntować się (przeciwko złym inicjatywom), cieszyć się (z cudzej i własnej aktywności) i pytać się (jeśli czegoś nie wiemy lub nie rozumiemy).

Da się tak żyć. Trzeba tylko zrozumieć, że dorosły człowiek trzymający się z dala od spraw społeczności, w której żyje, to człowiek niedojrzały


fot. Martyna Wilk

W minionym tygodniu Fundacja na Rzecz Równości zorganizowała spotkanie autorskie z dr psychologii Bogną Szymkiewicz. W swojej książce Dlaczego tak trudno jest odejść dotyczącej przemocy względem kobiet autorka napisała: „Dystans bez zmiany sytuacji i uleczenia może być źródłem ideologii powstrzymujących przed zmianą” (tamże, s. 104). Wracam do tego zdania i zastanawiam się, o ile mniej przemocy byłoby w społeczeństwie i polityce, gdybyśmy angażowali się w swoje prywatne i publiczne życie stale, konsekwentnie i spokojnie, a nie raz na jakiś czas, wychodząc na barykady.

1 komentarz:

  1. Zgadzam się ze zdaniem, że "dorosły człowiek trzymający się z dala od spraw społeczności, w której żyje, to człowiek niedojrzały". Tak. Zgadzam się również z tym passusem:

    "Aby jednak żyło się lepiej, trzeba się nie bać być w swoich miastach naprawdę. Angażować się (by sprawy nie toczyły się bez nas), buntować się (przeciwko złym inicjatywom), cieszyć się (z cudzej i własnej aktywności) i pytać się (jeśli czegoś nie wiemy lub nie rozumiemy). "

    Do miast dodałbym tu miasteczka, wsie i małe wioski. Na myśl nachodzi mi jeszcze jedno: człowiek dojrzały biorący udział w życiu swojej społeczności zdaje sobie sprawę z tego, że będzie musiał podejmować takie decyzje, które nie będą cieszyć się popularnością wśród wszystkich. A takie sytuacje zawsze są nieprzyjemne - ktoś zerwie znajomość, ktoś inny obróci się plecami. To jest jeden z kosztów dojrzałości.

    OdpowiedzUsuń