Wielka niewiadoma, czyli programowanie pilotowane
Lato. Katowicki Park Leśny. Idę przez niego i nagle
dostrzegam sarenkę. Maleństwo stoi dwa metry obok mnie. Patrzy z pokerową miną.
Po chwili niewzruszone zaczyna skubać krzew, a ja gapię się na nie jak cielę w
malowane wrota. Zwierzę dzikie! Żywe! Na żywo! Widzę! I nagle mija mnie
gromadka kilkulatków: „Nie martw się! Mogę ci pożyczyć powerbank!”, krzyczy
jeden do drugiego, co gna na złamanie karku, bo gdzieś w parku dostrzegł
pokemona.
Pokemony dostrzegli chyba wszyscy. Szczeciński magistrat
postawił nawet specjalne ławki dla graczy znużonych łapaniem stworków, a we
Wrocławiu powstaje inspirowana gonitwą za pokemonami komputerowa gra Go Wrocławskie Krasnale. Za pomocą tej aplikacji z wrocławskimi krasnalami będzie można
wyczyniać wirtualne cuda, na przykład filtrować je i sortować.
A że sortować i krasnale, i ludzi nietrudno, jest wiedzą
powszechną. Najszybciej można oddzielić ziarno od plew nowymi technologiami. Z
okazji nowego roku szkolnego politycy stawiają sprawy jasno. Po pierwsze,
resort edukacji narodowej uruchamia 1 września pilotażowy program nauki programowania w szkołach, a to dlatego, że zdaniem ministerstwa programowanie poprawia zdolność logicznego myślenia i umiejętność współpracy. Natomiast
resort cyfryzacji ogłasza, że w wyniku starań Polskiej Izby Komunikacji
Elektronicznej pojawia się w Polsce nowy fach: technik szerokopasmowej komunikacji elektronicznej. Powód? Pragmatycznie rozsądny: fachowcy od
„szerokopasmówek” (choćby pracownicy serwisujący sprzęt dla telewizji
kablowych) są w Polsce bardzo potrzebni.
Ojczyzna jest zdaje się we wzmożonym niebezpieczeństwie, bo
poza wszelkiej maści specjalistami od informatyzacji potrzebuje też patriotów. W
liceum w Milanówku powstać miała klasa narodowo-matematyczna. Wokół nazwy klasy
– oraz dyrektora mówiącego, że przeciw uchodźcom nic nie ma, ale trzeba
wiedzieć, jak się bronić – zrobił się medialny szum, więc szybko zmieniła nazwę
na „klasę mundurową”, a ostatecznie na „klasę z elementami wiedzy o
bezpieczeństwie narodowym”. Jeśli elementem bezpieczeństwa narodowego jest
bezpieczeństwo seksualne, to jestem za.
W polskich gminach, w duecie z awanturą o zamykanie
gimnazjów, trwa awantura aborcyjna. Przez ostatnie miesiące aktywiści zbierali
podpisy pod obywatelskimi projektami ustaw zabraniających aborcji i
liberalizujących ją. Przy okazji toczyły się mniej lub bardziej wprost dyskusje
o ludzkiej seksualności, a także o roli szkoły w nauczaniu o seksie. Sprawa zelektryzowała studentki i studentów medycyny, którzy zaczęli tworzyć grupy edukujące o reprodukcji – także o bezpiecznych metodach
przerywania ciąży. Nikt jednak nie zapytał wprost, dlaczego rodzice mają prawo
decydować, czy ich dziecko odbierze wychowanie seksualne, a nie mają takiego
wyboru, jeśli chodzi o nauczanie programowania. I kto właściwie uznał, że
umiejętność programowania jest dla młodzieży ważniejsza, niż ich seksualne –
czyli fizyczne – zdrowie? Być może za jakiś czas odpowiedzi na to pytanie
poszukają aktywiści z koalicji NIE dla chaosu w szkole.
Z rzeczywistością, szczególnie tą wirtualną, nie ma co
walczyć. Warto natomiast w niej walczyć. Dlatego cieszy mnie, że resort
cyfryzacji dba o młode programistyczne umysły. Czekam teraz, aż te młode, tęgie
mózgi pójdą po rozum głowy – i stworzą dla siebie i swoich kolegów aplikację do
nauczania o seksualności.